Przejdź do zawartości

Strona:Zacharjasiewicz - Poseł-męczennik, Wilkońska - Sto lat dobiega.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
57
Sto lat dobiega.

— Tak — Szambelan zwrócił się ku niemu, zadzierając głowy, i brwi nasrożył. — Dla czegoż waść przeleciałeś gdyby rustykus jaki obok pułkownika, hrabiego...
— Nie znam go wcale. A nie jestem żołdakiem moskiewskim, bym pokłon takim oddawał szlifom.
— Waść przecie widziałeś, że on do mnie jedzie. Było to nieokrzesanie, gburowactwo, które na skarcenie zasługuje.
— Stryju! zadrgnął młody — dusza moja do niewoli nie nagnie się nigdy.
Szambelanem gniew zatrząsł, lecz zmitygował się i dolną zagryzł wargę.
W tej chwili Jerzy spostrzegł odsłonięty obraz carycy i pobladł trupio.
— Mam z asanem na pieńku o jedną jeszcze sprawę, zaczął szambelan znowu. — Cóż to tam za duby smalone głupim młokosom szlacheckim gadałeś na stypie u tego wygi starego w Polanowce? Zakazuję głupstw podobnych surowo.
— Jakież to duby? zapytał Jerzy ostro, z wpatrzonemi w obraz oczami.
— O jakiemś ratowaniu zwietrzałej Rzeczypospolitej polskiej, a przeciwko naszej najjaśniejszej monarchini i wzkazał obraz.
Naszej?... powtórzył młody głosem złamanym a dzikim.
— Tak jest, naszej! Ta ziemia dzisiaj, dzięki Bogu, nie jest już polską, a należy pod berło wielkiej monarchini północy.
— Więc się stało!! jękło w piersi młodej boleśnie, dokonano zdrady przeklętej, sromotnej! wyrzucił z ust