Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

każdej stronie, który zapewnie dawnym kasztelanom Dąbczyna służył do gry w kostki. Starożytną tę komnatę osłoniono dzisiaj tu i owdzie błękitną draperją, która miała pokryć uszkodzenia czasu, i ztąd błękitnym pokojem nazwano.
Błękitny pokój służył teraz margrabinie za pracownię w chwilach smutnych i melancholijnych. Na marmurowym stole leżały różne przyrządy do pisania i rysowania. Jakaś starożytna atmosfera tej posępnej komnaty, światło przyćmione, połamane przez grube, żelazne kraty, i ta grobowa cisza, która w koło panowała, wpływały korzystnie na nerwy siedzącej tutaj samotnie i budziły w jej duszy łudzące obrazy wspomnień.
Już lampa dawno stała na stole marmurowym, gdy obraz ś. Jana Chrzciciela odsunął się zwolna od ściany, a przez drzwi za nim ukryte weszła margrabina ze stoczkiem w ręku. Zmierzywszy pustą przestrzeń komnaty, zdmuchnęła stoczek i usiadła przy stoliku. Na stoliku leżała przed nią gruba książka, oprawna w aksamit «sang de boeuf», mająca na czele złoty napis: «Confessions d’une femme.» Poniżej stała dewiza: «La passion est la vie
Nad tą książką usiadła margrabina, podparła ręką twarz okraszoną rumieńcem silnego wzruszenia i zamyśliła się głęboko. Oko jej patrzyło w ciemną, pustą przestrzeń, jakby tam widziało jakie ruszające się postacie. Wreszcie zakręciły się dwie łzy, rozjaśniły na chwilę przyćmione źrenice i spłynęły zwolna po zmarszczkach twarzy.
Margrabina była już wprawdzie dawno za progiem owych lat gorących, w których serce kobiety z gorączkową namiętnością chwyta ostatni puhar roskoszy i uniesień, zanim ją zmarszczki i włos biały lodowym okryją całunem; ale silna jej wyobraźnia umiała tak żywo reprodukować obrazy młodości, że samo wspomnienie napawało ją połową roskoszy, jakich używała za lat młodszych. To odżuwanie ubiegłego życia było dla niej dzisiaj jedynem zajęciem, jedyną namiętnością, której oddawała się z zachwyceniem. Zdawało się, że w tych ekstazach traciła połowę swego wieku, stawała się dziecinną, płakała z nadmiaru roskoszy, jak młoda dziewica, czując pierwszy uścisk miłosny.
Te sztuczne, nerwowe ekstazy stały się dzisiaj koniecznym warunkiem jej życia. Przez dewizę swoją, którą dopiero czytaliśmy na okładce jej pamiętników, straciła biedna kobieta grunt życia, którym religja i obowiązki, i jak wirem porwana łódka bez steru, chwiała się po bezgłębnych toniach. Nie widziała nawet tego, że zbyt często sztuczne jej uczucie sprzeciwia się własnemu jej życiu, które w rzeczywistości