Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na tej galerji stał szereg kolosalnych postaci, wykutych z kamienia. Czy to była nieproporcja tych olbrzymów do małej świątyni, czyli tęskne wspomnienie tych olbrzymów świetnej naszej przeszłości, w obec których dzisiaj jesteśmy tak mali i nikczemni, smutna myśl nasuwa się podróżnemu, patrzącemu na tę starożytną kaplicę Dąbczyńskich. Zdaje się mu, że tym olbrzymim postaciom za ciasno było w tej małej świątyni, że wyszli na krużganek, aby w swoje piersi spiżowe zaczerpnąć powietrza... I tęskno patrzą z krużganku w świat boży, i — wyrzucają potomkom, że im tak ciasną, tak duszną zbudowali świątynię... I zdają się czekać na jakiś obłok przelotny, który ich ma zabrać z sobą, daleko, daleko... gdzieś w inne strony!...
Takiem poetycznem okiem przebiegał nieraz Jerzy te szczątki dawnej przeszłości. I dziwnym wydawał mu się przewrót dziejów, rozdających rolę nowym swoim aktorom. Kasztelan Jarost buduje zamek i gród obronny, aby bronić granic rzeczypospolitej, dostaje za to z rąk króla ziemie i zaszczyty, na których cięży dług i powinność dla wszystkich jego następców... A po kilku wiekach walą się mury grodu, potomkowie Jarosta zapominają o długu, który cięży na ich mieniu i imieniu, żyją dla dumy swojej i egoizmu, a na jego miejscu przychodzi nieznany, ubogi człowiek, aby na kresach kraju zająć stanowisko, z którego tamci zeszli. Nikt go nie zna, nikt nie wie nawet o jego przedsięwzięciu; a ten nieznany, ubogi człowiek nosi w swych piersiach obronny gród, który zbudowała miłość dla kraju. Jest to potęga ducha, która dzisiaj walczy i zwycięża; wszystko reszta próchno i gruzy!...
Jerzy wrócił się do miasta. Na wieży zamkowej wybito trzy kwadranse.
Wieczór był piękny, majowy. Tysiącze muszek brzęczało jeszcze w powietrzu, szukając na noc ochrony. Stada krów i owiec powracały z błonia, a wesoły gwar robotników, idących na spoczynek po dziennej pracy, zalatywał go z dala jak dźwięczny akord w pięknej harmonji życia.
— To życie takie piękne i miłe — szeptała mu kusicielka z podniesionem do uścisków ramieniem — używaj go, pij z kielicha słodyczy!.. Ona cię kocha!...
— Ona cię kochać nie może! — mówił jego chłodny, ironiczny uśmiech — a gdy uwierzysz jej oczom, wejdziesz na bezdroże życia! Będziesz płakał nad samym sobą, nad życiem, które pójdzie krzywo.
— Ale ona cię kocha — woła znowu serce zbudzone — a miłość wszystko może uczynić! Patrz, oto otwiera się okno w jej pokoju, jej smutna twarz wychyla się ku tobie,