już nie ma ratunku w całym warsztacie zegarmistrza. Jest i kilku złośliwych, bezbożnych sąsiadów, którym codziennie gada Paternoster, przypisuje im wszystko złe, co go kiedykolwiek spotkało.
I tak spokojnie i cicho żyje tutaj śród wspomnień swoich mieszczanin o trójgraniastej czapce. Drzwi jego rzadko się otwierają, mało zarobku wpływa do jego kieszeni, ale on nie dba o to, bo umie żyć prawie niczem. Jeden tylko — widok z okna jego domku martwi go i niepokoi. Jest to piękny, okazały sklep z zabawkami dla dzieci. Właściciel tego sklepu to wielki jego nieprzyjaciel. Wybudował on sobie piękny domek z cegły, wyzłocił ramy u drzwi sklepowych i złotemi literami napisał nad sklepem imię swoje; jest przytem nizki i tłusty, nosi okrągłą czapeczkę z aksamitu na głowie i każdym razem głaszcze się po brzuchu z uśmiechem szyderskim, gdy Wojna przed jego sklepem przechodzi w długiej, granatowej czamarze i w czapce trójgraniastej. Wojna nigdy z nim nie mówił, a jednak znieść go nie może, jakby mu coś najgorszego był uczynił. Jego uśmiech szyderczy, jego brzuch tłusty i okrągła aksamitna czapeczka, zasłaniają staremu zegarmistrzowi cały świat boży, gdy się raz tylko na niego popatrzy. Już mu wtedy wszystkie zegary wydają się podobne do jego nieprzyjaciela, a nawet burmistrz z arabskiemi liczbami na twarzy śmieje się szyderczo i ogromnym wahadłem głaszcze się po tłustym brzuchu...
Na wieży zamkowej wybiła siódma godzina. Wojna spojrzał na burmistrza — nie dostawało mu jeszcze kilka minut. Smutno potrząsł głową i wyjrzał oknem na zamek.
— Starowina coś spieszy znowu — rzekł do siebie — — żeby to tylko nie była przedśmiertna gorączka!
I właśnie chciał się oddać smutnym medytacjom, które co wieczora zwykły go nagabywać i w tym celu bezmyślnie na ulicę spojrzał, gdy naprzeciwko we drzwiach sklepu pokazał się jego nieprzyjaciel; uśmiechnął się szydersko, a pogładziwszy swój brzuch tłusty, kazał chłopcu sklep zamknąć. Wojna odskoczył od okna, a cofając się w głąb izdebki, przypomniał sobie nagle, że ważne na głowie ma rzeczy. Dopiero co od mego wyszedł Jerzy, a długo naradzał się nad ważnym jakimś przedmiotem.
Wreszcie wziął czapkę trójgraniastą, kilka narzędzi swego kunsztu włożył w mały, skórzany worek, kilka par okularów schował w zanadrze, a ponakręciwszy zegary, chciał właśnie wyjść z izdebki, gdy burmistrz nagle dał sygnał, że wkrótce bić będzie. Nie mógł sobie odmówić tej roskoszy poczciwy zegarmistrz, jaką miał w chwili, gdzie wszystkie jego wspomnienia i jego znajomi zaczęli głośno do niego przemawiać.
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/62
Wygląd
Ta strona została przepisana.