Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Staruszek odetchnął i zamilkł na chwilę. Ksiądz proboszcz i Jerzy zabierali się właśnie do jakiejś odpowiedzi, gdy staruszek uczynił ręką znak, aby mu nie przerywali.
— Oto — mówił dalej — wzięliście ludziom Boga i religję, a natomiast cóżeście im postawili?... Namiętność i żądze! Szczęście według was jest to zadosyć uczynienie żądzom i namiętnościom, czy to ciała, czy ducha. Według was w młodości trzeba szaleć, szaleć aż do znużenia, trzeba łamać szranki, które nam wkłada społeczeństwo, a potem zebrać to całe życie jaką garść błota i z satyrą na ustach rzucić je po za siebie z pogardą bajrońską, a zamiast Epopei napisać Donżuana... Według nas wszystko musiało iść ubitym gościńcem; przed nami były tylko obowiązki, a wypełnienie tych obowiązków napawało serca owem cichem, spokojnem szczęściem, o jakiem wy dzisiaj pojęcia nie macie! Bo człowiek tyle tylko na ziemi używać powinien, ile mu sumienie jego mówi, że obowiązkom zadość uczynił. Beszta jest grzechem i bałwochwalstwem. Postawmy tylko zamiast Boga i religji — żądze i namiętności, a najwięksi zbrodniarze oczyszczą się w obec nas i będą biali jak aniołowie w niebie. Dzisiaj bierzemy jedną lub drugą namiętność, nazywamy ją szlachetną, albo przynajmniej konieczną, malujemy z upodobaniem jaskrawe jej barwy, a tymczasem ta sama namiętność rozrywa węzły rodzinne, odbiera mężowi żonę, a dzieciom matkę... Bo namiętność jest u was większa od zaprzysiężonych obowiązków!
Staruszek spoczął. Na jego twarz wystąpił rumieniec. Dawno nie mówił z takim zapałem.
— Jakby mnie kto z ust wyjął, mości dobrodzieju — rzekł rozrzewniony proboszcz — tylko nie byłoby to tak gładkie i dosadne, jakeś pan dobrodziej powiedział.
Widząc, że ksiądz proboszcz na tem, co powiedział, poprzestać zamyżla, a poczciwy pan major wcale do tej pogadanki, jako do materji zupełnie mu obcej, mięszać się nie chce, posunął Jerzy swój taborecik bliżej staruszka i rzekł:
— Jakkolwiek srogi jest wyrok, który dzisiejszą literaturę dopiero co spotkał, nie myślę jej tutaj bronić, bo zbyt wielki jest przedział wieku, doświadczenia i zasług między sędzią a obrońcą. Niech mi tylko wolno będzie wspomnieć, że zarzuty powyższe tyczą się więcej dzisiejszej literatury francuzkiej, ale nie naszej narodowej. Nie znam u nas żadnego pisarza, któryby piórem swojem chciał rozrywać węzły rodziny i społeczeństwa, schlebiając rozkiełzanym żądzom i namiętnościom. U wszystkich prawie powtarza się jeden i ten sam akord, owa tęskna nuta, która u nas idzie jeszcze zawsze przed niebieską, zagrobową ojczyzną. Ta