Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/339

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ksiądz Maciej podjął tabakierkę i zaczął się nią bawić. Chciał on coś na to odowiedzieć, ale jakoś nie mógł z samym sobą się zgodzić. Po chwili rzekł:
— Otóż najlepiej, jeźli nad naszem przeszłem życiem zastanowimy się, czy mamy dosyć siły w duszy do poświęcenia się, czy kiedy powziętych ślubów nie złamaliśmy. A to będzie miarą naszych ślubów na przyszłość.
Zuzanna zarumieniła się i spuściła głowę. Ksiądz Maciej pilnie w nią się wpatrywał. Na jego twarzy malowała się trwoga. Drżącym głosem mówił dalej staruszek:
— Bóg bowiem nie pragnie od nas poświęcenia się. On zna, że jesteśmy słabi i ułomni. Dla tego w chwili uniesienia nie trzeba przysięgać, nie trzeba ślubować.. Serce nasze zbyt często pragnie żyć na ziemi. Bóg mu tego wcale nie wzbrania. Ale są chwile, w których ono zasypia. W takich chwilach nie trzeba czynić żadnych ślubów. Bo gdy się serce zbudzi, wtedy łamiemy śluby nasze i stajemy się grzesznikami. W smutku i żalu często zasypia to serce — czekajmy, może ono się zbudzi i zechce jeszcze użyć świata.
— Nie, nigdy! Moja dusza przebolała tak wielkie nieszczęścia, tyle w życiu zaznała uczuć, że to niczem nie da się zatrzeć — kochałam najgodniejszego człowieka, którego obraz zostanie aż do grobu między mną a światem!
Ksiądz Maciej rozkręcał tabakierkę, a przed jego oczami mignęła łódka biała i ruiny klasztoru.
— Mąż pani był najgodniejszym na świecie człowiekiem — ozwał się po chwili — ale dajmy na to... pani byłaś tak młodą, a on wiekiem nierówny...
Szkarłatny rumieniec okrył twarz biednej wdowy, łzy puściły się z jej oczu. Przeląkł się ksiądz Maciej i chciał zboczyć.
— Hrabia Leon przyjechał — rzekł w nadziei, że rozmowę na inny przedmiot zwróci — hrabia Leon przyjechał i... nawet, jak słyszałem, był z kondolencją...
Zuzanna otarła łzy, złożyła ręce na piersi jak pokutnica i rzekła:
— Księże Macieju! Zgrzeszyłam, że przed spowiednikiem moim tak długo kryłam się z mojem sercem. Dzisiaj wyznam wszystkie winy moje.
Ksiądz Maciej otworzył tabakierkę, ale z bojaźni, aby jakiego słowa nie uronił, nie sięgał do niej. Zuzanna mówiła:
— Wielką prawdę powiedziałeś, księże Macieju, że z sercem i ślubami musi być kobieta bardzo ostrożną. Wychowana w zasadach nieboszczyka dziadka, przyjęłam rękę mego męża, bo zdawało mi się, że godniejszego nad niego nie było