Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mietlica ucieszył się, że go przecież obaczono. Przystąpił do Górnickiego, dotknął się ze czcią jego kolan i właśnie coś chciał bardzo ważnego powiedzieć, gdy go uprzedził służący domowy. Opowiadał on krótko i węzłowato, że jakiś czarny jeździec na koniu porwał kogoś z zamku tego wieczora, jak mu to przed chwilą szepnął do ucha Mietlica. A gdy jeszcze kilka podobnych warjantów tu i owdzie opowiedziano, okazała się cała sprawa tego czarnego rycerza tak zagmatwana, że Mietlica kilka razy musiał swoją powieść powtórzyć, co jednak jeszcze gorsze sprawiło w niej zamięszanie.
— Najprzód zaczął Mietlica od prochu i Paliwody, wszedł na obwieszczenie licytacji domku zegarmistrza, przyczem nawet kilka łez otarł, a skreśliwszy krótko swoją fatalna audjencję u margrabiego, doszedł do wieczora, gdy w ciężkim smutku swoim błądził po Dąbczynie i koło zamku się kręcił, szukając jakiegoś konceptu, aby domek zegarmistrza ocalić. W tem jakiś rycerz czarny jak węgiel przeskoczył fosę do ogrodu — porwał jakąś kobietę i z nią w czwał uciekł. A gdy jeszcze raz tę powieść powtórzył, dodał, że to była panna Janina i że za uciekającym jeźdzcem wyraźnie czuł smołę i siarkę. Spojrzawszy lękliwie na Zuzannę, dodał, że to był ten sam jeździec, który wtedy w tutejszym ogrodzie —
— Stary Jakób miewa przywidzenia — przerwała mu Zuzanna, której twarz jednak trochę zbladła.
Ksiądz Maciej rozkręcił szybko tabakierkę i odkrząknął głośno.
— A wszak jest i nasz doktor — zawołał stary Dębicz — on nam coś o Dąbczynie powie... Ale czemuż to tak późno przychodzisz, i to po raz pierwszy po słabości!
— Chorzy stanęli mi w drodze — odparł Jerzy, ściskając za ręce znajomych i witając się z gospodynią. — Spóźniłem się, chociaż szedłem z wielką i smutną nowiną!
— Ach, tych mamy dość! — westchnął staruszek — a ja chciałem dzisiaj być szczęśliwy!... Co za nowina?
— Margrabia sprzedaje Dąbczyn — już przedugodna umowa zrobiona!
— Dąbczyn! — krzyknął staruszek — Dąbczyn! a komu?
— Warnerowi, który rozdzielić ma folwarki między kolonistów.
— A cóż margrabiego do tego skłania?
— Bankructwo!
Stary Dębicz siedział przez chwilę spokojny, jakby wcale nic nie słyszał. Potem ożywiła się twarz jego, rzewny wyraz wystąpił na nią.