Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

połowę, to takiego figla wypłatamy temu szołdrze z tłustym brzuchem, który dzisiaj widocznie śmiał się ze mnie —
Chciał jeszcze coś więcej mówić rozochocony Mietlica, ale już mu czasu zabrakło. Margrabiał zadzwonił i z gniewem rzekł do lokaja:
— Zkądże ten zwyczaj, wpuszczać do mnie pijanych ludzi!
Służba czekała tylko tego rozkazu. Mietlica sam nie wiedział, jakim sposobem znikł mu margrabia z przed oczu, a gdy oczy szerzej mógł otworzyć, ujrzał wielki kawał nieba i boże słońce na niem, ale służby zamkowej już przed nim nie było.
Margrabia jeszcze nie uspokoił się z tego dziwnego zdarzenia, gdy służący zapowiedział Jerzego.

— Przeprosić — odpowiedział — jestem zatrudniony, i margrabina nie przyjmuje.



Słowa te słyszał stojący w przedpokoju Jerzy. Idąc do zamku, zdawało się mu, że wypełnia uczynek chrześciański, że smutnych i bolejących pocieszy współczuciem. Jego współczucia nie przyjęto — pół serca, które niósł w ofierze, odrzucono jak jałmużnę niegodną. On nie wiedział, że duma wynioślejszą jest w nieszczęściu.
Wychodząc z dziedzińca, spojrzał na ten stary, wspaniały zamek — spojrzał na te kamienne, olbrzymie posągi, stojące na krużganku kaplicy, spojrzał oczyma duszy i na tych, co tam w podziemiu leżą w grubych, ołowianych trumnach, leżą w pełnej zbroi, z prawicą na rękojeści szabli, która tę ziemię zdobyła, a którą dzisiaj oddaje do rąk obcych ostatni ich potomek!
I zdawało mu się, że traci część swego dziedzictwa które całą duszą ukochał, że te kamienne posągi, z któremi tak często o dawnych czasach rozmawiał, strąci ztamtąd obca ręka kupca, albo ozdobi niemi parkan ogrodu. Smutek ścisnął mu serce, a gdy do okien zamku oczy podniósł, ujrzał Janinę, która trzymała chustkę przy oczach i zasełała mu pożegnanie!
Biedny marzyciel zapragnął samotnej swojej izdebki.
Jakże wiele tu się zmieniło w tej izdebce! Pająk rozszerzył siatkę swoją i nałapał much, z których krew wysysał. Z ciemnych kątków wystąpiły do niego te same postacie, na które patrzał z zamkowego dziedzińca, ale były potłuczone i zgruchotane. Ich twarze patrzały smutno na niego, że je