Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

many. Zmieniła się do niepoznania. Płakała często bez żadnej widocznej przyczyny; czasami dręczyła ją jakaś nieodgadniona niecierpliwość, nikt jej nie mógł dogodzić, coraz mniej była rozmowną, szukała samotności i nieraz widziałem ją siedzącą po całych dniach w altance nad brzegiem stawu i osłupiałym wzrokiem wpatrującą się w wody jeziora, lub ruiny rozwalonego klasztoru.
Już duszno było księdzu Maciejowi, ale zacisnął usta i nic nie powiedział.
— Wtedy pomyślałem sobie: Zuzanna już wie o wszystkiem i trapi się biedna. Ale przecież ma ładne serce; ani mnie, ani Dębiczowi nic o tem nie mówi. Tem nieznośniejsze jednak było moje położenie. Patrząc na tego usychającego z każdym dniem anioła, na tego niewinnie cierpiącego baranka, który i ust do skargi nie otworzy, i myśląc sobie, że kiedyś go nieszczęśliwą wieścią zabiję, zdawało mi się, że cierpię już za życia katusze piekła, na które słusznie zasłużyłem.
Ksiądz Maciej zbladł na twarzy, ale usta miał ściśnięte.
— I wyobraź sobie, drogi bracie, moją pociechę, gdy wczoraj nagle zmieniła się Zuzanna. Radość i wesołość wróciły do jej duszy, rumieniec okrasił jej twarz. Stała się napowrót moim aniołkiem wesołym, wszędzie jej pełno — wszystko ją bawi i zajmuje! A wiesz, księże Macieju, zkąd jej ta wesołość?
Biedny kapłan przygryzł usta, dwie łzy stanęły mu w oczach.
— Oto spostrzegła moją okropną boleść i zapewnie dowiedziała się o subhaście. A chcąc ulżyć mi w boleści mojej, aby ten srogi cios mnie nie zabił, stała się wesołą, aby mnie upadającego na duchu podnieść przykładem swego męztwa! I nigdy jej miłość ku mnie nie była gorętszą jak teraz, gdy wszyscy w przepaść upaść mamy!... Księże Macieju, ta kobieta jest dla mnie od Boga stworzona, abym w nieszczęściu mojem nie stał się samobójcą! Gdybym dzisiaj nie miał jej miłości, gdybym nie miał tego anielskiego serca na tym świecie, które ostatek skłopotanych dni moich jeszcze rozgrzewa, jabym już dawno żyć przestał!
Ksiądz Maciej szybko wstał z krzesła, a wzniósłszy oczy do nieba, rzekł w duchu do Boga:
— Nie, nie...jabym go zabił!
Kilka łez zbiegło po bladej twarzy kapłana.
— I czegóż chcesz bracie odemnie? — zapytał majora.
— Abyś dziś wieczorem przyszedł i Dębicza na to przygotował. O Zuzannę jestem już spokojny.

— Wolałbym przyjść na wasz pogrzeb! — zawołał w boleści ksiądz Maciej.