Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cisnęli się zewsząd do dworku, ale jakoś wszystko uśmierzałem dotąd, chociaż drogo kosztowała mnie każda taka przewłoka. Dopóki miałem do czynienia z kilkoma kredytorami, jeszcze to szło jakoś — pojedynczo ucierałem się z nimi. Ale teraz wszystkie te sumy nabył Warner, a mając w bankach różne wpływy, wyrobił subhastę, o której mnie właśnie dzisiaj zawiadomiono! Nie ma ratunku! Bóg wysoko, a ludzie — ludzie dzisiaj daleko!
Po raz pierwszy w życiu wyrzucał sobie ksiądz Maciej swoją szczodrobliwość. Przez lat pięćdziesiąt służby bożej mógłby był sobie jaki taki mająteczek uciułać, ale on wiedział, że stoi napisano: Nie troszcie się o jutro, albowiem samo jutro o was starać się będzie. — I rozdawał swój grosz zbytni każdemu, kto rękę wyciągnął, a nawet często wiedział, że daje człowiekowi niegodnemu. Bez tej jego jałmużny byłby się nie jeden obszedł, a on składając grosz do grosza, mógłby dzisiaj wybawić od rozpaczy ten dworek biały, w którym tyle szczęśliwych dni przesiedział! Ale dzisiaj pustki i chudota u starego plebana. Zaledwie gdzieś tam w skrzyce tyle leży, ile na trumnę i pogrzeb potrzeba!... Ksiądz Maciej zakręcał i odkręcał z gniewem tabakierkę, żałując dobrych swoich uczynków, które uczyniły go ubogim!
Wkrótce jednak inaczej zaświtało mu w głowie. Przypomniał sobie słowa starego Dębicza, który mówił, że ręka Boga uderza często w dom, którego mieszkańcy znikczemnieli na duchu. W tem grożącem nieszczęściu widział on prawicę zagniewanego Boga. I znowu przypomniał sobie proste słowa starego ekonoma, który był tego zdania, że za przewinienia pojedynczego człowieka może Bóg wszystkich karać. A gdy mu na myśl przyszły ruiny klasztoru bożogrobców, ów jeździec czarny i owa łódka biała — ksiądz Maciej westchnął ciężko, jak człowiek, który nagle w niemoc zapada — bo jużciż nie mocen jest człowiek sprzeciwiać się sądom Boga sprawiedliwego! Chcąc jednak swemu powołaniu zadość uczynić, ozwał się po długiej chwili milczenia:
— Bóg wielki i niedocieczony jest w sądach swoich! Człowiek to garść prochu, rozsypie się, a nie znajdziesz go, gdzie się podział. Ale dusza jego uleci przed tron Boga, a On weźmie ją na łono swoje, gdy będzie czysta i biała jako szata niewinności.
Ksiądz Maciej zatrzymał się, patrząc na twarz majora. A gdy na niej prócz niezaspokojonej ciekawości nic więcej nie wyczytał, pogniewał się w duchu na siebie, że przy wszelkiej swojej elokwencji jakoś za górno, czy raczej za ciemno rzecz rozpoczął. Poprawiwszy się więc, mówił dalej: