razem nie uśmiechnął się na jego słowa, tylko coś na serjo się zamyślił.
— I którzyż by to byli ci ludzie? — zapytał po chwili proboszcz, ale tak cichym głosem, że go zaledwie ekonom dosłyszał.
Ekonom pokręcił wąsa, odwrócił napowrót czapkę i rzekł:
— Pierwszy jest... burmistrz z Dąbczyna.
Ksiądz Maciej westchnął głęboko, jakby mu ciężar jaki spadł z serca. Potem otworzył usta, w koło których zaigrał uśmiech wewnętrznego uspokojenia i rzekł:
— Bój się Boga, bracie! Znowu mnie przestraszyłeś! Cóż tam znowu z burmistrzem!
Już teraz otwarcie rozgniewał się stary wiarus. Odkąsiwszy kawał wąsa, wyprostował się z dumą, jakby rażonym czuł się tak dziwnem postępowaniem księdza Macieja, o którym dotąd wysokie miał wyobrażenie, i zachmurzywszy się sromotnie, rzekł z wyrazem największej indygnacji:
— Jegomość za żarty bierze to, co mi w nocy sen odbiera, a we dnie i łyżki strawy zjeść nie daje. Widocznie coś dzieje się w koło nas, a czasami zdaje mi się, że czuję siarkę, którą Pan Bóg zwykł palić miasta bezbożne. A ten czerwony krzyż nad Dąbczynem, to wyrok boski na burmistrza, który najpoczciwszego człowieka kazał do kozy wsadzić jako złodzieja i rabusia, aby w niebytności jego wziąść mu domek, rodzinny domek i rozwalić go!
Ksiądz Maciej poczuł łzę pod drgającą powieką i czemprędzej zażył tabaczki.
— A co to jest domek rodzinny! — kontynuował dalej Mietlica z nadzwyczajnym ferworem — ten kącik, w którym się człek urodził, gdzie się wychował — te ściany, w których ubiegło mu tyle życia — wszystko to ma runąć, a biedny zegarmistrz gdy wróci, będzie jak u obcych, nie będzie miał gdzie głowy położyć!... Ha! więc to wszystko nie warto cudu od Boga, jednego mizernego cudu, których tyle ma w swojej wszechmocnej dłoni Bóg sprawiedliwy!
— Bluźnisz, kochany bracie, bluźnisz — przerwał mu ksiądz Maciej, ocierając łzę ukradkiem. — Nie powinniśmy nigdy badać dróg boskich.
— Ja też przez pięć miesięcy nic nie mówiłem nikomu, odpędzałem grzeszne myśli i połykałem słowa, które gwałtem cisnęły mi się z po za zębów.
— Wojna popadł wprawdzie w nieszczęście niezrozumiałym dla mnie sposobem, ale Bóg nie zatrzyma porządku całego świata dla jednego nieszczęśliwego.
— Jakto! — przerwał stary wachmistrz, któremu nagle głowa się zapaliła — jakto! Nie stoisz napisano, że Bóg wie o każdym wróblu, co z dachu spadnie, a miałżeby oczy za-
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/228
Wygląd
Ta strona została przepisana.