Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wało się mu, że owe złośliwe karjatydy serdecznie uśmiechają, się do niego, że atlasy mrugają mu najszczersze pozdrowienie, a niecne satyry pod dachem trzymają przy głowach zamiast fig i rogów koźlich, rogi obfitości, z których wysypie się, szczęście i pokój na zagrożony jego domek biały!...

O! spiesz, spiesz co prędzej do tego białego domku, szczęśliwy człowieku! Żona i dziatki czekają, cię niecierpliwie — sąsiedzi układają kulig staropolski! Żonie potrzeba nowych jedwabnych sukien — dzieciom zabawek i stroików — dla sąsiadów wina i pasztecików. Lekarz zaordynował ci kąpiele zagraniczne, twój sąsiad sprowadził z Berlina nowy ekwipaż, na który przecież stać i ciebie!... Żyjemy tylko raz, cóż ztąd, że za kilka, kilkanaście lat obcy kolonista zdmuchnie ślady twoje z tych progów, twoje dzieci pójdą w świat tułaczami a kraj rodzinny straci kilka piędzi ziemi!... Spiesz się... karjatydy mrugają ci pozdrowienie, poczciwe satyry sypią na twą głowę kwiaty z rogów obfitości, i kwiatów tych wystarczy ci na resztkę życia, wystarczy aż do grobu... a za grobem nie usłyszysz skarg i wyrzutów, choć tam kiedyś obcy pług twoje kości wyrzuci!...



Było jeszcze rano. Sześć dolnych okien zasłaniały z wewnątrz czarne, żelazne okienice. Tylko siódme okno było już otwarte. Mali negocjanci krążyli nieustannie w koło tego okna i na zaproszonych szybach zdawali się wyczytywać najświeższe, z wszystkich części świata telegrafowane kursa.
Wreszcie okazała się w oknie mała, podłużna kartka. Tłum ludzi, najdzikszemi namiętnościami szarpany, przycisnął się do żelaznych łańcuchów, tworzących barjerę. Najżarliwszy katolik nie może z większem pragnieniem patrzeć na Przenajświętszą Hostję, z jakiem ta namiętna tłuszcza pożerała oczami ten świstek papieru, przysłany z ostatnich targów — pieniężnych.
W oka mgnieniu poczyniono i rozebrano najzawilsze kombinacje, a z gotowym zyskiem w kieszeni rozbiegli się negocjanci, dla wyszukania swoich ofiar nieszczęśliwych.
Tymczasem w fortecy «Goliata» coraz większy ruch, coraz więcej życia. Brzęczą łańcuchy i żelazne zapory, otwierają się drzwi i okna. Kilku zgarbionych biuralistów wsuwa się w wązkie drzwi kantoru, a dwóch olbrzymich stróżów wytacza beczki monety, które pójdą gdzieś w świat jak rozpuszczone sokoły, aby po latach wrócić z łupem do swoich klatek żelaznych.