Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I szczególna myśl przyszła mieszczaninowi do głowy. Obejrzał się w koło — nie było ani żywego ducha. Jakiś dreszcz przeszedł po nim, zacząwszy od łysiny, aż do wielkiego palca w bucie. Obejrzał się jeszcze raz, i jeszcze raz nie było ani żywego ducha.
Zdjął czapkę i otarł spocone czoło. Szepnęło mu coś do lewego ucha:
— Link ukradł szkatułkę, czy to będzie grzechem, jeźli mu ją teraz bez jego wiedzy odbierzesz?
I znowu przeszedł dreszcz po nim, zacząwszy od wielkiego palca w bucie, aż do łysiny na głowie. A pod czapką trójgraniastą poczęły biegać różne myśli, jak mrówki po rozburzonem mrowisku. Przypomniał sobie słowa Jerzego, że ta szkatułka może bardzo coś ważnego w sobie mieścić, a w ręku ajenta mogłaby stać się jeszcze ważniejszą. Przypomniał sobie, z jaką wściekłością i siłą wczoraj ajent na niego się rzucił, z jaką bestjalską namiętnością za drzwi go wytrącił, a do tego godność jego człowieczą nogami zdeptał. Gdy sobie o tem wszystkiem wspomniał poczciwy mieszczanin, a gdy jeszcze do tego dodał owe siedmdziesiąt pięć schodów i tę długą, wychudłą figurę w szlafmycy, która wczoraj na dole widział, obaczył nagle pozycję swoją tak trudną i krytyczną, jaką się mu wprzódy nigdy nie przedstawiała. Był pewny, że ajent tej szkatułki za nic w świecie z rąk nie da, że może zawartych w niej rzeczy użyć na cudzą niekorzyść, że trudno w drodze sądowej o nią się upominać, gdyż nie wiedzieć, co w niej jest. Słowem, sytuacja mieszczanina wikłała się coraz więcej; coraz więcej niknęła jego nadzieja, że w drodze spokojnej przyjdzie do ukradzionej szkatułki.
Znowu obejrzał się na około, przyłożył oko do szpary, a szkatułka uśmiecha się i uśmiecha.
— Tylko trzy kroki, a miałbym ją w ręce! — pomyślał sobie mieszczanin i nacisnął silniej drzwi czołem.
Coś trzaslo z cicha, a kilka szczypt próchna posypało się na ziemię.
— Nawet drzwi same się pruszą, stare puchno... — szepnął mieszczanin do szpary, przycisnąwszy głowę do piersi.
Znowu coś trzasło — jakiś stary gwoźdź brzęknął na ziemię.
— Próchno i rdza! — pomyślał sobie mieszczanin — tylko pchnąć!
A ciemna szkatułka tak strasznie miliła się do niego! On widział swój tryumf, gdy z szkatułką pod pachą będzie wchodził w bramy Dąbczyna i to wszystko opowie staremu