Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Łzy stanęły w oczach kobiety. Wzięła napowrót szmatę do ręki i chciała szyć dalej. Snać nie po raz pierwszy słyszała ajenta w ten sposób rozmawiającego. Ale na igłę upadły łzy, w oczach jej zaciemniło się.
Tymczasem z zaczerwienionemi już policzkami usiadł ajent przy stoliku i z twarzą dziwnie wykrzywioną rzekł do siebie:
— No, trzeba jeszcze raz to wszystko dobrze przejrzeć.
Kobieta z dziwnym niepokojem śledziła wszystkie jego ruchy. Ajent otworzył szkatułkę i począł przeglądać różne papiery. Twarz jego krzywiła się w miarę uczuć, jakich podczas tej manipulacji doznawał. I mruczał chwilami do siebie:
— Hm! to jak czyste złoto. Od pierwszej aż do ostatniej instancji można wygrać... Warner może nową dziurę wybić w zamku Dąbczyńskim... tylko przysięga... ba, przysięga... patent z roku 1823... a to... Saperment... to Linku może cię na nogi postawić... będziesz porządnym człowiekiem, pójdziesz do kasyna... Nie... Oto Warner grubo za to da... hoho!... grubo dać może... Panna Janina ładna panna... hm! a gdyby krzyż, Linku?...
Rzekłszy to, schował papiery, zamknął szkatułkę, a wstawszy od stołu, począł się przechadzać. Zdawało się, że biedny ajent nagle rozkochał się w swoich krzywych nogach. Tak się im bowiem przypatrywał, stawiając je z wielką siłą po podłodze, tak je na wszystkie strony oryginał i oglądał, jakby je miał wysłać na wystawę londyńską. Kobieta patrzyła za nim z jakąś trwogą.
Więcej jak pół godziny trwały te dziwnie egzercycja ajenta. Zdaje się, że w tym czasie przechodził różne koleje życia. Miał najprzód kapotrok bronzowego koloru, kapelusz à la Gibus, jak go nazywał, westę w czerwone kwiaty i pantalony za ośm talarów. Potem zdawało się mu, że jest porządnym człowiekiem, że chodzi do kasyna Reubundu[1], czyta gazety, gra w bilard i w karty, pali cygaro... To znowu podniósł pierś, na której był krzyż zasługi, a w kieszeni patent na ładną pensyjkę... Tu znowu zmienił nagle krok, jakby wszedł na woskowaną posadzkę czterech pokoi z meblami orzechowemi... Jego Katy była w sukni grodenaplowej, była tłusta i czerwona, jak każda kobieta, której na tym padole płaczu dobrze się powodzi; a on zaczesywał ogromne bakenbardy à l'Albert szyldkretowym grzebykiem, pił poncz i herbatę ze śmietanką...

Tutaj prysła wyciągniona struna marzeń, a ajent czem prędzej pospieszył do kominka, aby się likworem zakropić.

  1. Patrjotyczne towarzystwo pruskie.