Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mieszczanin posunął czapkę na głowie i zanotował sobie w duszy: Gdybym miał wieś, nigdybym jej nie sprzedał obcemu.
— A ci, co tak mieszają różne języki? — zapytał znowu staruszka.
— Ci są z Brodny — odpowiedział stary — którą trzyma w posesji już dziesięć lat jakiś handlarz z brandeburskiego. Dziedzic tej wsi mieszka gdzieś za granicą.
— Jak się to stało, że oni tak mówią?
— Musicie wiedzieć, że u nas każdy obcy posesor przyprowadza z sobą swoich parobków, nadzorców, pisarzy i swoje dziewki do roboty. Otóż chłopi słyszą ich zawsze szwargocących innym językiem, a że często tamci nas dobrze nie rozumieją, więc tem sobie pomagają, że jedno słowo tak, a drugie owak powiedzą. I ztąd to przyzwyczajają się nasi do tej mięszaniny, że ich potem poczciwy katolik i zrozumieć nie może. A gdy długo taka posesja potrwa, to zupełnie swego zapomną.
Zegarmistrz posunął się na stołku, rozlał piwo, a mażąc palcem po stole, myślał sobie pod czapką trójgraniastą: Gdybym miał wieś, nigdybym jej nie wypuszczał obcemu w posesję, bo to jest herezja i obraza boska.
Pożegnawszy staruszka, wybiegł z karczmy, bo mu tam jakoś było markotno. Przed karczmą stał wóz chłopski, który jakkolwiek był pomalowany na niebiesko, a nawet okucie na sztelwadze miał karbowane w różne zygzaki, jednak coś strasznie pachnął polskim chłopem, bo na kołach miał błoto z przeszłej Wielkanocy. Na wozie siedziała blada kobieta, a chociaż była ubrana w cyc i perkal, wprawne jednak oko mieszczanina odkryło w niej po jej dużych koralach na szyi i włosach nieco rozmierzwionych, że to jakaś polska kobieta. Tylko mąż jej był już kompletnym Niemcem z Pomorza, w siwym spencerku i okrągłym, cylindrowym kapeluszu.
Długo patrzył zegarmistrz na tę zagadkową parę małżeńską, ale nie miał jakoś odwagi zaczepić. Obszedł wóz kilka razy, przemówił coś do dereszowatej kobyły, którą głową wstrzęsła, że go nie rozumie. Ale chłop pomorzański zrozumiał go doskonale, przystąpił do niego, a pozdrowiwszy katolickim obyczajem Pana Boga, rzeki do niego.
— Czy wy z Polski?
— Z Polski, a wy? — zapytał ucieszony turysta.
— Ja z Prus — odpowiedział chłop.
— Z Prus — powtórzył smutno mieszczanin.
— A czy wy katolik? — zapytał po chwili.
— Nie, ewangielik — odpowiedział Pomorzanin.