Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie opierała się wcale, tylko głowę w tył przechyliła i pełnem okiem wpatrzyła się w twarz Jerzego. Ale jej serce biło mocniej, a biło przy drugiem sercu... Któż wie, czem się serca porozumiewają? Ach, to nie to serce, które widzimy martwe — ono inne, zupełnie inne, gdy się w niem odbywa tajemnica życia! Tego serca nikt nie widział! Wy nie znacie serca, gdy mówi!...
W tem jakaś biała postać przesunęła się po przed okna pawilonu. Janina zadrżała, wywinęła się z objęć Jerzego i znikła w ciemnej galerji.
Jerzy wybiegł do lipowej alei i pospieszył za białem zjawiskiem.
W alei przechadzała się Terenia. Szła niepewnym krokiem, jak lunatyczka.
— Ach, ja go tak kocham! — mówiła do siebie biedna idjotka, wyciągając do błędnych, nocnych mar swoje omdlałe ramiona.
Jerzy spojrzał smutno za biedną sierotą.
— Jakże nieszczęśliwą jest ta idjotka! — pomyślał sobie szczęśliwy kochanek.
Wracając do zamku, potrącił o jakąś zgarbioną figurę przy oknie pawilonu.