Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i nawyczki tego świata, nie wahają się służyć im, by tylko z tego jaką korzyść dla siebie odnieść!
Być może, że zubożała szambelanowa wyszukawszy tę piękną dziewczynę, wzięła ją w swoją opiekę, aby ją należycie wykształcić dla jakiego wielkoświatowego sybaryty?... A przypuszczając, że zamiary szambelanowéj były uczciwe, czyż nie było to oczywistém, że kształcąc wnuczkę swoją, ma tajemne plany wydań a jéj za jakiego bogatego męża? A że biedny lokator te plany nie wchodził, było rzeczą namacalną, bo przed nim o téj wyższéj edukaeyi nigdy nic nie mówiono!... A może rzeczy jeszcze daleko gorzéj stały... ale o tém już lękał się myśleć biedny Bernard!
Tylko gorzko, bardzo gorzko rozśmiał się. Śmiał się z siebie, że podobne idealne marzenia mógł sobie roić przez kilka tygodni, nie mając do tego należytego gruntu. Tymczasem marzenia szambelanowéj i Tereni były prawdopodobnie bardzo daleko od niego! On nie tylko bułki w kieszeni nosił w braku innego służącego, targował się z rzeźnikiem o łój do kałdonów w zastępstwie kucharki!.. Czyż to nie było szaleństwem z jego strony przy tych bułkach i łoju przypuszczać sobie coś podobnego do głowy? Czyż Terenia okazała mu dotąd jaką inną życzliwość, jaką się zazwyczaj okazuje dla codziennych, powszednich znajomych, z którymi przypadek nas łączy?...