Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przypominał nawet sobie, że słyszał suwanie ołówka po papierze...
Odetchnął pełną piersią i ukląkł na łóżku pod krycyfiksem, który rączka Tereni zawiesiła... aby podziękować panu Bogu za wybawienie go od tak wielkiego niebezpieczeństwa, które mu zagrażało! Oraz błagał w duchu Terenię, aby porywczości jego przebaczyła, która tylko była dowodem, że ją tak kocha, jak sam o tém nie wiedział!
Spokojny i szczęśliwy słuchał daléj lekcyi muzyki. Po pachnącym muzyku przyszedł znowu jakiś stary, przez nos mówiący jegomość, który coś z książki zaczął czytać i wyraźnie z nosowéj wymowy na profesora zakrawał.
Było to coś o dziejach polskich, o literaturze, o sztuce, a nawiasem o dobrym stylu i pisowni.
Wreszcie skończył profesor polskiego, zamknął książkę, pożegnał się — do jutra!
Bernard położył znowu głowę na poduszkę i zaczął to wszystko w myśli rozbierać.
Chwilowe uspokojenie zaczęło go znowu opuszczać. Czy to był zwykły skutek gorączki, która go trapiła, czy insze głębsze powody budziły ten niepokój w jego umyśle, trudno wiedzieć!
Jakkolwiek pierwsze, jaskrawe podejrzenia zupełnie nie znikły, podniosły się natychmiast niektóre wątpli-