Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cych do pokoiku, kłaniając się grzecznie, ale w ich oczach było coś strasznego!...
— Otóż słuchaj Tereniu, co zrobić zamyślana, rzekła szambelanowa. Będzie to i z pożytkiem dla nas i bezpieczeństwem. To prawda, że na całém poddaszu samym kobietom nie bardzo bezpiecznie siedzieć. Gotów jaki łata myślić, że mamy skarb ukryty i nas cichaczem podusić. Wprawdzie żal by mu potém było, gdyby nic nie znalazł, ale ten żal jużby się nam na nic nie zdał! Trzeba więc zawczasu coś zrobić, aby i ludziom złym nie dać pokusy do grzechu i sobie to mizerne życie jeszcze na czas jakiś zabezpieczyć!
— Ba, ale cóż zrobić w takim razie? zapytała Terenia a serduszko jéj zapukało niespokojnie.
— Mamy jeden zbytni pokoik. Leżą tam tylko stare gazety i nic więcéj. Trzeba ten pokoik odnająć!
— Odnająć?... A komuż go odnająć? z niejakiém zadziwieniem zapytała wnuczka.
— A jużci jakiemu porządnemu lokatorowi. Byłby więc mężczyzna jeden na poddaszu a nawet i kilkanaście złotych w dodatku. Jedno i drugie dobre, bo w dzisiejszym naszym stanie na wszystko uważać trzeba.
Terenia w téj chwili myślała tylko o jednym. O drugiem wiele nie myślała, bo o tém słyszała często z ust babuni. Szambelanowa bowiem zawsze narzekała na złe czasy, na wydatki i na dzisiejsze ubóstwo swoje.