Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

spokojnymi mogą, być tylko ludzie biedni, bardzo biedni, którym ani ogień nic spalić, ani woda zabrać, ani złodziéj ukraść nie może!
Rysująca na papierze wnuczka nie przerwała nawet swego zatrudnienia. Gdyby nawet spokój babuni był spokojem sztucznym, wyrobionym przez różne gorzkie doświadczenia życia, to spokój młodéj dziewczyny był naturalnym spokojem ludzi, którzy od złodzieja niczego nie potrzebują się obawiać.
Dopiero gdy stara prządka z kagańcem do sieni się wychyliła i znane już słowa w przestrachu wyrzekła, odłożyła babunia okulary, zamknęła książkę i wstała powoli, aby się naocznie o nieproszonych gościach przekonać.
Tymczasem upadł i rozbił się kaganiec, a drugiego prawdopodobnie na poddaszu nie było. Potrzeba było zaświecić świecą. Zrobienie światła nie było także wówczas tak łatwem jak teraz. A gdy to w końcu nastąpiło i szambelanowa z zimną odwagą drzwi na korytarz otworzyła, nie było już tam nikogo!
— Waćpannie coś się przywidziało, złota rybeńko! rzekła spokojnie szambelanowa i obeszła ze świecą korytarz. Poco by tu złodzieje przychodzili! Kilka starych gratów i kwita! Dawniéj to było inaczéj... dzisiaj zbiednieliśmy!...
Mimo tych uspakajających słów drżała prządka na