Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z drogi usunąć, aby o niego niezawadził i mocniéj przyparł się do dachu, gdy nagle nadusił jakiś przedmiot miékki i ciepły... Usunął się czémprędzéj i w śmiertelnéj trwodze zaparł oddech w piersi... Podkomorzyc przesunął się koło niego...
Za kilka minut powiększyło się towarzystwo podczaszyca. Jaki wypadek tam go zapędził, czy kroki Achila czy Lesia za sobą usłyszał, tego ani Hektor ani podkomorzyc odgadnąć nie mogli...
Teraz dopiero nadciągała straszna scena. W pokoiku za drzwiami słychać było rozmowę:
— Wielmożna pani, ozwał się głos kobiecy, coś się ropocze na korytarzu, pewnie złodzieje!
— Złodzieje! odpowiedział głos surowy, a cóż chcą złodzieje od biednych ludzi? Zaświeć panno i popatrz!
Była to straszna chwila dla ukrytych... Za dwie minuty otworzyły się drzwi, ukazała się ręka staréj kobiety z kagańcem... potém wydobył się nos... za nosem świecące jak marmur żółte czoło i para straconych oczu...
— Jezus, Marya, Józef! ozwał się krzyk z pode drzwi, czterech złodziei! Gwałtu złodzieje!...
Tu kaganiec z palącym się knotem upadł na ziemię... drzwi się zatrzasły... i ciemność ogarnęła wszystko!
Hektor poczuł, że ciepły przedmiot tuż koło niego