Przejdź do zawartości

Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chwil przemarzył, tyle rzeczy na nim zbudował, które teraz runąć mają, jak stawiane zamki na lodzie?...
Doświadczenie naucza, że-człowiek pragnący czegoś gorąco, traci zdrowy pogląd i rzeczy widzi w takim świetle, w jakiém je mieć pragnie. Toż i podczaszyc nie mógł się rozstać z milionem i zbyt subtelnie wyrozumował sobie, że i to jest maską szambelanowéj, że pod tą maską ubóstwa kryje się — milion.
Bądź co bądź postanowił jeszcze nie zrywać z tym milionem i obrazek, jeśli się uda, komu sprzedać.
Daleko boleśniejszym był ten wieczór dla Bernarda.
Przez cały dzień nie mógł nic w biurze robić. Aby jednak obowiązkom swoim zadość uczynić, wziął robotę do domu, chcąc w nocy pracować. Przyobiecał nawet naczelnikowi, że jutro rano będzie miał wszystko gotowe.
Nie wiedział biedny, jak trudną będzie mu ta praca!
Wróciwszy od szambelanowéj, usiadł w swoim pokoiku i gorżko nad sobą zapłakał.
Obrazy młodości przesunęły się przed nim, jak złudne fata morgana!... Wszędzie zawód, wszędzie tylko łzy!... W domu ojczystym zawód, na polu walki zawód, w walce o życie zawód, i w sercu zawód!...
Zbliżył się do pracy, która na stole przed nim leżała, ale pióro było ciężkie jak ołów, papier oddalał się