Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kubaś miał dzisiaj twarz prawdziwego dyplomaty. Brodę schował w wysokie kołnierzyki i szeroko zawiązaną chustkę, cybulaste oczy potoczył po zgromadzonych z pewną niedowierzającą nieufnością i czekał na pierwsze słowa.
— Stary Kuba coś nam dzisiaj ciekawego przynosi! zawołał Hektor, uderzając go po ramieniu.
Kubaś skrzywił się, rzucił kapelusz na krzesło i odburknął;
— Z wami nie podobna jest jednego słowa na seryo przemówić. Macie zawsze dziecinne żarty!
Tu zerknął Kubaś do źwierciadła i poprawił mozolnie z boku nagarnionego czuba.
— Ależ ojcze Jakubie! Patryarcho nasz przewielebny! Rozprowadź fałdy czoła twego, które nie są oznaką starości, ale zapamiętałego gniewu! improwizował Lesio ze słodkim uśmiechem.
— Skończcie wasze żarty! odfuknął Kubaś — wiem ja lepiej od was, że nie jestem młodzikiem, ale...
— Ale mężem w pełnéj sile wieku! przerwano mu naraz z różnych stron.
Kubaś jeszcze raz wysłał na zwiady swoje wypukłe oczy. Obszedł niemi wszystkie nosy i na pół otwarte usta, chciał nawet pogłębiéj pod czaszkę zaglądnąć, ale nie potrafił. Na wypolerowanych czołach odbiły się nie-