Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mogła jeszcze dotrzeć do asamblów u księżnéj i rautów u marszałkowéj. Musiała wraz z swoją pupilką odbywać egzamen na salonach wojewodziny, gdzie obok koron hrabiowskich, snuli się także i palestranci.
Adelaida była laleczka bez krwi i ciała. Miała małe, głębokie oczki i patrzała niemi na świat boży zawsze z jednym i tym samym uśmiechem. Opiekunka jéj dodawała życia różnemi środkami lekarskiemi, ale to wszystko na nic się nie zdało. Adelaida nie była ani żywszą, ani rozmowniejszą, ani dowcipniejszą. Miała tylko jedną cnotę, to jest bezwarunkową uległość dla wysokiego rozumu swojéj opiekunki, która była dla niéj alfą i omegą. Chodziła jak ją ubrano, nosiła ręce w małdrzyk złożone jak kazano, uśmiechała się, gdy tego opiekunka żądała, i była zdolną z tym jednym uśmiechem przesiedzieć cały wieczór!
Był to wprost przeciwny okaz nowego świata od Aliny. Ta miała rzutność i energię nowych ludzi, tamta bierność i lękliwość tych, co ze swojéj sfery z niedostatecznemi siłami wychodzą i jak automaty w obcym żywiole się poruszają. Całem ich szczęściem jest, że nie są tu same, tylko bywają przez inne poruszane.
Opiekunka Adelaidy wybrała w duchu Podkomorzyca, z którym nowemu rodowi miał przybyć herb i lustr stary. Czyniła w tym względzie różne kroki, ale