Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzisiaj na gniew sobie zasłużę, broniąc go, gdy on jest... nie szczęśliwszym odemnie!
— Ach panie Hektorze, vous êtes labonté même! Doprawdy, że nawet cieszę się z téj dzisiejszéj nowiny tak dziwacznéj, bo z powodu niéj pana lepiéj poznaję!... Tak to czasem dziwną drogą idą rzeczy na ziemi...
Wymawiając te słowa, przesunęła Alina swoje duże, wypukłe oczy po twarzy Hektora powoli, jakby go magnetyzować chciała. Hektor zmrużył trochę oczy, jakby rzeczywiście ulegał temu magnetyzmowi...
— Ale zawsze rozmowa ta dosyć mocno zadrasnęła panią... z ironią, osłodzoną uśmiechem, ozwał się Hektor.
— Toć pan bardzo jasno widzisz! odparła żywo Alina, nie umiem odgrywać roli i nie taje się z tem bynajmniéj co czuję... ale, dodała z pewną goryczą, niektórzy właśnie w tem widzą, niedostateczną kwalifikacyę do wyższego świata...
— Przeciwnie pani, przerwał Hektor nie miły temat, my niejako odżywiamy się w podobnych temperamentach...
Alina przełknęła nie znaczną pigułkę. Uśmiechnęła się i odparła:
— To prawda że świat wielki dzisiaj, choruje na flegmę i szkrofuły, a mówią lekarze, że w skład krwi wchodzi i złoto. Może téż brak tego kruszczu szlachet-