Przejdź do zawartości

Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i głowa, byle tylko otrzymał jéj rękę, a z téj ręki zgarnął potem trzy, lub czterykroć sto tysięcy!...
Drżenie więc téj ręki, która na jego ręce spoczywała w téj chwili, nie tylko, że go nie zasmuciło, ale nawet wprawiło w humor jak najlepszy. Miał bowiem dowód, że podkomorzyca niejako kochała, którego obecnie na zawsze traci. A w takim wypadku właśnie najlepsza jest rola dla pocieszającego przyjaciela, aby osowiałą rybkę do swojéj matni nagnać.
— Nie panie Hektorze, mówiła daléj Alina, c’estune nouvelle très importante, abyśmy tak krótko ją zbyć mieli!
— Sądzę, że są rzeczy, których się tylko dotknąć można, ale nie trzeba brać do ręki! odpowiedział Hektor.
— Masz pan słuszność! z pewną namiętnością odrzekła Alina, brzydoty, jakąkolwiek ona jest, nie powinniśmy długo oglądać. Już samo oglądanie może nas zniżyć do téj brzydoty, którą przed chwilą pogardzaliśmy!
— Czy pani pod tą przydotą rozumie milion? zapytał z pewnym uśmiechem Hektor.
— Nie panie! Milion jest wszędzie i zawsze milionem! każdy wyciąga rękę do niego. Złodziej aby go ukraść, a człowiek pracowity aby go zarobić. Ale jeżeli kto wystawia się dobrowolnie na pośmiewisko ludzi, aby tym sposobem chwycić za milion... jeżeli kto w czapce