Przejdź do zawartości

Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziwić, że w pamięci szambelan poszedł za duchem czasu i rewolucji w wyobrażeniach ludzkich i ukląkł przed jakąś inną kobietą, któréj grecka piękność go zachwyciła.
Szarabelanowa robiła co mogła, ale męża już rewindykować nie umiała. Sprawa jéj była tem gorszą, że szambelan nie ograniczał się na adoracyi jednego pięknego posągu, ale rozrzucał afekta i pieniądze na wszystkie strony.
Biedna Szambelanowa szukała w nieszczęściu swojem, między swemi, sprzymierzeńców, płakała i spowiadała się z umartwień swoich, ale ludzie ówcześni nie mogli jéj innej dać rady od téj, aby naśladując męża i zwyczaje, pocieszyła się poza granicami matrymonialnych zobowiązań.
Tutaj rozchodzą się zdania na dwie drogi. Jedni utrzymywali, że szambelanowa rzeczywiście zrobiła jakąś niefortunną próbę téj zaleconéj pociechy, która to próba fatalnie dla niéj wypadła! Drudzy zaś twierdzili, że szambelanowa poradziwszy się zwierciadła zrezygnowała z góry z wszelkiej próby, a ubrawszy się w nieprzebity pancerz cnoty, gadała po salonach skargowskie kazania, aż jéj potém nigdzie przyjąć nie chciano!
W każdym jednak razie zraziła się do wielkiego świata, który jéj męża odebrał, a żadnéj innéj pociechy nie dał, i poprzysięgła mu wieczną nieprzyjaźń. Wtedy