Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Krystyno — mówił dalej wojewoda — wiek mój przed złośliwym światem może wszystko pokryć. Syn mój może się starać o twoją rękę, a nawet być twoim narzeczonym... może nawet...
Krystyna oderwała swoje ręce od piersi wojewody. Powstała, zbladła, zachwiała się i znowu usiadła.
— Co to jest? — zawołała słabym głosem. — Co to jest? Czy to sen złowrogi?... Czy to ty, mości — wojewodo?...
— To twój niewolnik, wieczysty niewolnik! Służyć ci będę, jak czarny Murzyn, czołgać się będę za twemi nogami, jak pies trzykroć bity, będę całował stopy twoje... Tylko bądź mi wzajemną!
— Kto to jest?.. — słabszym jeszcze głosem powtórzyła Krystyna. — Czy to ty, mości wojewodo?...
— Ja jestem, najdroższa królowo moja! U twych stóp czekam wyroku. Wszakżeś, goniąc marzenia wczorajszego wieczora, miała tu znaleźć rzeczywistość, jak starościna przed chwilą mówiła...
— Marzenia... wczorajszego wieczora... rzeczywistość... mówiła starościna... — szeptała bezprzytomnie Krystyna.
— Tak mówiła starościna... A rzeczywistość — to ja, moja ukochana!... Wszakżeś mi obiecała dzisiaj szczęście!... Wszakżeś obiecała nawet być tak szczęśliwą, jak ja będę szczęśliwym!...