Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

młodzieniec, ruszający się z tą właściwą swobodą, która charakteryzuje ludzi wyższej sfery, gdy do niższych pozycyą się zbliżają.
— Czy słyszałeś, mości starosto — zagadnął jegomość pan Janusz — co się wczoraj wydarzyło w Delegacyi Rozbiorowej? Ks. biskup kujawski opowiadał pod sekretem księciu wojewodzie...
— Na to byłem przygotowany — odparł chłodno starosta. — Na co nam się bić, kiedy oni sami się pobiją? Tego tylko Pułasczycy ani wiedzieć, ani zrozumieć nie chcą. Im się zdaje, że szerpentyną można Polskę zbawić i ocalić ją od morza do morza. Wieki siły brutalnej minęły: trzeba walczyć sprytem!
— Niechże cię uściskam za to, mój starosto! — zawołał jegomość pan Janusz i położył rękę swoją na ramieniu starosty — niech cię uściskam za to! Przecież człowiek choć kiedy niekiedy jakieś zdrowsze zdanie usłyszy w tym labiryncie różnych projektów i recept zbawienia Rzeczypospolitej. Każdy zagonowy szlachetka spieszy do Warszawy z pękiem papieru pod pachą i odczytuje tym, którzy go chcą słuchać, projekt do uniwersału, który ma odrazu wymieść z Polski wszystkich tak zwanych „przybyszów“ i „przywłaścicieli“.
— Cóż tam się tak dobrego w Delegacyi Rozbiorowej stało, jeśli zapytać mogę? — ozwał się siwy szlachcic.
— O wielkie rzeczy się stały — odparł pan Ja-