Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie ucieszył się, podał mu rękę, jak swemu sprzymierzeńcowi.
Szucki spojrzał po wszystkich twarzach. Nikt go nie chciał witać. Zdziwienie tylko malowało się wszędzie.
— Otóż waszmość będziesz moim sprzymierzeńcem tutaj — rzekł komisarz do Szuckiego, a odwracając się do Korwina, dodał: Jegomość pan Szucki dał dowód wielkiej lojalności, nie opierał się wcale i dobrowolnie sprzedał nam ziemię swoją, wraz z solą, za co otrzymał starostwo... a nawet i tytuł doda się do tego...
Krystyna jękła głucho i zbladła, jak trup. Zamknęła oczy, jakby przytomność straciła...
Szucki nie pojął jeszcze całej sytuacyi, ale coś mu już zaświtało w głowie. Osłupiał nagle...
Teraz otworzyły się drzwi. Do komnaty wcisnął się lud mnogi. Najprzód byli starcy o siwych włosach. Jeden z nich na cynowej misie niósł duży chleb. Soli, jakto zwykle bywa, nie było koło chleba.
A kiedy starzy na środku komnaty z chlebem stanęli zaśpiewały kobiety rzewnym, smutnym głosem:

Bóg dał Polsce sól na wiano,
To też w Polsce był człek syty
Dziś to wszystko zaprzedano
Za honory i zaszczyty!
Dzisiaj, skarżąc się w niedoli,
Przynosim wam — chleb bez soli!