Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzyskiego szczycić się zaufaniem tego lub owego dygnitarza i pod sekretem opowiadać wszem wobec udzielone sobie sekretnie niektóre tajne nadzieje tak zwanej „wyższej polityki“.
Szlachta owa, która tworzyła niejako satelitów i trabantów tego lub owego stronictwa politycznego, była, że tak powiem, transpiracyą swego przewodnika i puszczała w obieg różne myśli i kombinacye, które kierowały przewodnikami różnych akcyj dyplomatycznych.
W dzisiejszem urządzeniu państwowem pełnią tę rolę tak zwane „dzienniki półurzędowe“. Objawiają one publiczności zdania, zasady i widoki ministrów, nie obowiązując jednak takowych do trzymania się tych samych zasad, jeżeli horoskop nowych kombiacyj zamianę frontu nakazuje. Również wolno każdemu nie wierzyć w słowa tych organów, a czasami, gdy tego potrzeba, wypierają się ich nawet sami ministrowie. Niepowodzenie naczelnika spada wtedy na sługę, który z pokorą przyjmuje wyrok opinii.
Stąd też daleko ciekawsze były rozmowy tej szlachty, która niezwiązana obowiązkiem tajemnicy, ani dyskrecyą zajmowanego urzędu, wypowiadała głośno zdania swoje, które właściwie były tylko odbiciem zdań pojedyńczych kierowników stronictw politycznych. W miniaturze przedstawiała ta żółta komnata całą ówczsną Polskę.
Już po samych strojach można było zauważyć znaczną różnicę, jaka panowała między zgromadzo-