Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stwa nie widzi. Przeciwnie, będąc już pewnym, że ze strony Szuckiego niczego obawiać się nie może, użył umyślnie tonu słodkiego, aby go nie drażnić. Z tego względu nie wspomniał, ani słówkiem, o Krystynie, ani o napadzie na karetę, jakby zgoła nic o tem nie wiedział.
Wszystko to, razem wzięte, zasmuciło wielce Szuckiego. Przytem zbliżył się do niego jakaś również, jak on, osamotniony szlachcic i rozpoczął z nim rozmowę o różnych codziennych rzeczach. W końcu dodał:
— Waszmość, zapewne, dobrze znasz jegomość pana Korwina... Nie wiesz, czy siostra jego już po ślubie?
— Siostra jego po ślubie! — krzyknął Szucki i oparł się o ścianę, bo mu nagle przed oczyma poczerniało.
— Tak jest, siostra jego, jejmość panna Krystyna z Korwinów, którą starościna zawiozła do Rzymu.
— Starościna zawiozła do Rzymu?... — powtórzył biedny Szucki tym samym, bezdźwięcznym głosem.
— Mówią, że jakiś graf, czy książę niemiecki, ofiarował jej swój afekt...
— Graf... książę niemiecki... ofiarował jej afekt?... Nie, to nieprawda! To być nie może!
— Nie wiem, tak mówią. Miała tutaj w wyż-