Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nic nie wskóra, ale bierze na to, aby potem sumiennie to zwrócić... Zawsze jednak boleśnie jest dla nas, jeśli tym sposobem ratować nas trzeba!
— Cóż robić, jeśli takie dopuszczenie Pana Boga!... Ale przecież jeśli kto nas napada, to potrzeba bronić się...
— Jedni bronili się... ale cóż z tego? Na całym obszarze kraju wyrosło tylko sporo mogił...
Krystyna zamilkła przy tych słowach. Spuściła oczy, w których zabłysły dwie duże łzy. Powoli spuszczały się te łzy po jedwabnych rzęsach, wreszcie oderwały się i jak dwie perły, stoczyły się na ziemię... a po te perły nikt się nie schylił, nikt ich nie podjął, bo ten, dla którego miałyby wartość nieoszacowaną, nie widział ich... Anastazya uśmiechnęła się i rzekła:
— Gdyby to pan wojewodzic wiedział, że panuni tak smutno jest, że go dzisiaj widzieć nie może...
Szybko powstała z krzesła Krystyna, jakby ją te słowa dziwnie dotknęły.
— Co ty mówisz, Anastazyo? — odrzekła z twarzą nieco zarumienioną — co ty mówisz za rzeczy... Przecież po tych, których codziennie widzimy, nie płacze się!... Płacze się tylko po tych, których długo nie widzimy, lub którzy są... w grobie!
Rzekłszy to, odwróciła się szybko i kilka razy przeszła się po komnacie. Słowo „grób” naprowadziło Anastazyi również smutne myśli. Zasępiła