Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzie zmuszony czas niejaki myśleć o niej. Moja odpowiedź, jaką sobie ułożę, zmusi go do tego. A to już dobrze dla kobiety, jeżeli mężczyzna kilka chwil o niej myśli. Przy każdem słowie z nami będzie mu się ustawicznie przypominało, że jej niema... Posądzam nawet Krystynę, że ten niewinny stratagemat sama wymyśliła!
Pan Janusz wydął usta i słuchał starościny z pewnym niepokojem. Po chwili ozwał się:
— Sądzę, że Krystyna podobnej taktyki wcale nie potrzebuje. Jej urodzenie i fortuna pozwalają obejść się bez takich drobnych intryżek. Wojewodzic nie zniżyłby się zupełnie, gdyby ją do ołtarza zaprowadził.
— Ale tak jest! Zupełnie zgadzam się z tobą. Tylko... ty nie znasz jeszcze tak do gruntu naszego świata. Tu bez drobnych, niewinnych intryżek nic a nic się nie zrobi. Już są wszyscy do tego przyzwyczajeni. Jest to sól, którą się miesza do każdej potrawy. Jakżebyś chciał, aby ktoś jadł z apetytem chleb bez soli? Dzicy ludzie tylko jedzą bez soli!
— Wielce obowiązany jestem szanownej stryjence, że mnie łaskawie do dzikich zalicza — rzekł z uśmiechem pan Janusz.
— Jesteś nieoceniony, a ja ci mówię, że i tobie trzeba trochę soli, jeżeli zamiary nasze w całości mają się spełnić!
Na te słowa pan Janusz zamyślił się. Usta jego