Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po bokach śpiącego Endymiona wisiały dwa Kupidyny z naciągniętym łukiem, wiecznie młode i uśmiechnięte. Jeden z nich patrzał zyzem na gotowalnię, drugi uśmiechał się szpetnie do fraucymeru, walczącego zawzięcie w obronie upadających wdzięków pięknej ongi kobiety. Postawa obu Kupidynów okazywała niepospolite zmieszanie, a całą siłą naprężone łuki miały wielką ochotę po długoletniej służbie rozsypać się próchnem!
Z takiego samego, jak sofa, adamaszku były zasłony u okna, spięte po bokach grubemi sznurami z szafirowego jedwabiu. Szklana szafka, stojąca w rogu, wyglądała na małą apteczkę, w której mieściły się różne słoje i słoiki nieprzezroczystej barwy. Przy progu stała bronzowa statua, wyobrażająca Cerbera, który ten przybytek tajemniczy miał strzedz przed oczami ciekawych. Dawniej może służba jego była przyjemną, dzisiaj, zmuszony tylko pilnować tajemnic tualetowych, posmutniał biedny potwór, a zielona rdza wjadła mu się w drzemiące oczy, które zdawały się zamykać na widok tego, co dzisiaj mógł widzieć!...
Siedząca przed gotowalnią kobieta nie była tego zdania. Patrzała z uśmiechem w zwierciadło, w którem odbijała się jej twarz, proszkiem blejwasowym sporo natarta. Najmłodsza z fraucymeru zarumieniła jej właśnie policzki mączką różową, a najstarsza czerniła tymczasem brwi spalonym migda-