Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przezacnej siostrze jego, jejmość pannie Krystynie, wdzięczność moją wynurzyć.
Pan Janusz patrzał na Szuckiego czas niejaki w milczemu. Po chwili zdawało się, że coś sobie przypomniał, bo uśmiech ironiczny przebiegł po jego twarzy. Nie zmieniając wcale swojej postawy, odparł krótko i sucho:
— Zacna siostra moja, jejmość panna Krystyna, nie pamięta nigdy dobrych uczynków swoich. Ma ona zawsze na myśli słowa Pisma Świętego, które mówi, że lewica nie powinna wiedzieć o tem, co daje prawica.
— Powtarzam raz jeszcze — przerwał mówiącemu Szucki — że żadnej jałmużny od nikogo nigdy nie brałem. Wdzięczność, jaką chowam dla jejmość panny Krystyny, jest innego rodzaju. Ona była moim stróżem aniołem, gdy byłem ranny... ona...
Tu łzy wystąpiły do oczu Szuckiemu i coś go tak mocno ścisnęło za gardło, że dalej mówić nie mógł. Korzystał z tego pan Janusz.
— Należy to już do słabości mojej zacnej siostrzy — rzekł prędko — że z chrześcijańskiej pokory chodzi do szpitalów i chorymi się zajmuje. Któżby więc żądał od wszystkich wdzięczności za to? Ręczę waszmości, gdyby ci wszyscy starcy i kalecy, którym ona dobrze świadczyła, poschodzili się do niej z wynurzeniem wdzięczności, toby i dziesiątego z nich nie