Strona:Z teki Chochlika (O zmierzchu i świcie).djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wśród półnagich bachantek, z czarą wina w dłoni,
Senatorowie w wieńcach róż z Poestum u skroni;
Rzekłbyś rój korybantów pjanych lub histrjonów,
— To potomkowie Brutów, Grachów i Scypionów!

Ci, których ojców zwano „królów zgromadzeniem“,
Pijani rozbrat wziąwszy z wstydem i sumieniem,
Przyklaskują szalonym wybrykom Cezara:
Patria? dźwięk tylko próżny! Libertas? czcza mara!
Jus? virtus? — marne słowa? silni słabszych gniotą;
Dziś użycie jest wiarą, — rozpusta jest cnotą,
A prawem jest tyrana tylko wola święta,
Który rozkował żądze ciał, a duchy pęta,
I odarłszy z swobody lud, dumnie mu ciska,
Jak głodnemu szczenięciu kość — „chleb a igrzyska!“

Tłum rozkoszą pijany okrzyk grzmiący wznosi:
„Evoe Dyonizos!“ — Chór poetów głosi
Łaskawość rządów pana, co hojnie otwiera
Źródła łask swych za wzorem Bachusa-Sotera:
„I jestże coś nad faleru z piwnicy Cezarów,
Co na dnie naszych skrzy się rozkosznie puharów?
Nad łakocie Nerona stołu, i bakalie?
Nad cyrkowe igrzyska, i nad bachanalie?
Nad oczy onych Menad — aż łzawe rozkoszą?
Nad te piersi, co burzą żądzy się podnoszą?
Nad te usta, co same całunków się proszą?“

„„Jest!““ odpowiada chrześcijan drużyna. „„Jest wiara!
Jest miłość, jest nadzieja! Jest serca ofiara!