Strona:Z teki Chochlika (O zmierzchu i świcie).djvu/016

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i świcie“. Ztąd też pochodzi, że nastrój ich rozumowym jest więcej aniżeli uczuciowym, i że nad innemi tonami w śpiewkach tych góruje odpowiednia poważnej chwili nuta rozwagi. Wiem ja dobrze, iż wartość piosnek tych, że — powiadam wartość tych różowych, błękitnych i szarych kamuszków, które dziś z pyłu zapomnienia podnoszę i w niniejszą mozajkę układam, nie jest jednaką. Są między temi kamyczkami takie, które należycie oszlifowane i w misterną oprawę ujęte, mogłyby poczesne zająć miejsce w skarbcu lepszego odemnie poety, — są inne, które pochwyciłem z ziemi, lub z łoża tych, ktore mijałem potoków, — są wreszcie i takie, ktore wyrwałom wprost z obcej ręki, pożyczając u tego lub owego pisarza to formę, to myśl jedną lub drugą, to wyraz czasem szczęśliwy[1].

Wszystko to braki niezawodnie! — braki wielkie, których starannie unikać powinien pisarz godność swoją ceniący, i do laurowej wzdychający nagrody. Braków tych atoli dziś już poprawiać nie myślę; — piosnki te bowiem spełniły już swoje zadanie, czy to jako cegiełki wczas do dalszej podane budowy, czy to jako pociski wyrzucone w porę, ażeby w pierś ugodzić przeciwnika. Niechaj więc idą w świat śpiewki te takiemi, jakiemi je zrodziła chwila, — nacechowane piętnem dorywczości właściwej dziennikarskim robotom, i zapylone kurzawą

  1. Nieliczne parodye te pozna z pewnością wykształcony czytelnik. Te z nich zresztą, ktore mi do chronologicznego układu niniejszego zbiorku nie były koniecznie potrzebnemi, zamieściłem w drugim tomiku, w dziale Tłómaczenia i naśladowania. (Przyp. autora).