Strona:Z pamiętnika korepetytora.djvu/009

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

.....Światło lampy, chociaż przyćmione, często budziło mnie, i nieraz o drugiej lub trzeciej po północy widziałem Michasia pracującego jeszcze. Mała i wątła jego postać, przybrana tylko w bieliznę, schylona była nad książką, a w ciszy nocnej senny, zmęczony głos powtarzał mechanicznie konjugacje greckie i łacińskie, z tą jednostajnością, z jaką w kościele powtarzają słowa litanji. Na regularną, delikatną jego twarzyczkę występowały rumieńce zmęczenia, a zaczerwienione oczy kleiły się do snu. Gdym zawołał na niego, by zagasił lampę i udał się spać, chłopiec odpowiadał mi żałosnym głosem:
— Nie umiem jeszcze lekcji, panie Wawrzynkiewicz.
Odrabiałem z nim przecież wszystkie zadania od czwartej do ósmej, a potem od dziesiątej do dwunastej i sam nie szedłem do łóżka, nimem się nie przekonał, że umie wszystko i że zadania pisemne były odrobione. Ale doprawdy, tego wszystkiego było za dużo; skończywszy ostatnią lekcję, chłopiec zapominał pierwszej, a łacina, grecki, starosłowiański i nazwy rozmaitych rosyjskich gubernij wprowadzały biedną jego głowę w taki chaos i gorączkę, że spać nie mógł. Wyłaził wtedy z pod kołdry, zapalał lampę i w koszuli tylko zasiadał na nowo do stolika. Gdym go łajał, wybuchał płaczem. Może powinienem był nie pozwolić, by dziecko męczyło się nad siły, ale cóż miałem robić? Musiał przecie wyuczyć się codzień choć jako tako lekcyj, bo inaczej wydalonoby go ze szkół, a Bóg