Strona:Z martwej roztoki.djvu/085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pustka płacze —
Tułają się po niej dziwne łkania...
Księżyc się w strzępy chmur osłania,
Niby w łachmany żebracze.
Naraz z zamrocznej oddali,
Jakoby przypływ wód — naremnej fali,
Przypada wiatr — poświstem uderza o drzewa,
Jak sto związanych biczy —
Mknie, przewala się po polach — ryczy — —
Przepadł, jak tabun koni przegnanych przez pola.

Jeno szum się przelewa —
Wreszcie cichnie.
I znowu słychać łkania...
Księżyc twarz bladą z łachmanów odsłania,
Ten sam, co wczora, tylko oblicze ma łzawsze —
Pustka płacze — ludzie śpią —
Jak zawsze...