Strona:Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mu najczulsze imiona; jedni mierzyli wzrokiem odległość, dzielącą go od ziemi, inni wygrażali mu pięściami. W niespełna cztery godziny pewien optyk z Jone’s-Fall-Street zrobił majątek, sprzedając lunety i lornetki, Wszyscy bowiem chcieli choć trochę bliżej obejrzeć tę nową kolonję, którą uważali już za swoją własność. Choć tymczasem nie chodziło przecież o nic więcej, jak o nawiązanie stosunków i to w sposób dość brutalny zresztą, bo przez przesianie kuli armatniej.
Północ już wybiła, a podniecenie nie mijało. Było ono przytem powszechne: zarówno urzędnik, uczony, kupiec, przemysłowiec, jak i biedny robotnik czuli się do głębi poruszonymi niezwykłą ideą, która nabierała znaczenia wyprawy narodowej.
Dopiero około drugiej w nocy tłumy zadęły przerzedzać się. Prezesowi Barbicane’owi udało się umknąć do domu; ulice pustoszały, pociągi unosiły z miasta przybyłych z czterech stron Stanów Zjednoczonych zamiejscowych członków „Gyn-Klubu“.
Zresztą poruszenie umysłów nie ograniczało się do samego tylko Baltimore. Wielkie miasta Stanów Zjednoczonych jak: New-York, Boston, Waschington, Richmond i inne wiedziały o liście prezesa „Gyn-Klubu“ i z niecierpliwością wyczekiwały wiadomości. To