Strona:Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nuro lufami powróciły do arsenałów, krwawe wspomnienia zaczęły zanikać też powoli, roślinność zakwitała bujniej na głęboko zoranych, przemiękłych krwią polach bitew, szaty żałobne znikały coraz szybciej, rudziejąc i dodzierając się ostatecznie. Gyn-Klub, skazany na bezczynność zaczął w niej gnuśnieć i rozkładać się.
Niektórzy członkowie uparcie rozmiłowani w sudjach artyleryjskich oddawali im się nadal, marząc o olbrzymich granatach i niebywałych pociskach, ale pozbawionym możności wypróbowywania i zastosowywania tych wynalazków zaczynały zwolna opadać ręce. Pustoszały też przestronne sale klubu; służba drzemała po kątach, dzienniki żółkły na stołach, a nieliczni bywalcy klubowi, wytrąceni przez fatalny pokój poza obręb bieżącej chwili, drzemiąc w wygodnych fotelach snuli dalej swe platoniczne marzenia o nowych cudach artylerji.
— To okropne — mówił pewnego wieczora dzielny Tom Hunter wyciągając nad ogień kominka swe dwa drewniane szczudła, które zaczęły się już tlić. — Niema co robić i niema czego się spodziewać. Co za życie! Gdzie się podziały te czasy, gdy codzień budziło nas ze snu radosne granie armat?!
— Te czasy już minęły! — odpowiedział