Przejdź do zawartości

Strona:Złoty Jasieńko.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ojciec z zupełną ufnością w talenta córki, rozśmiał się po swojemu, pocałował ją w czoło i odprawił, sam co rychlej wracając do gości. Po drodze przechodząc około mecenasa, ścisnął go za rękę.
— Mój Szkalmierski, szepnął — daruj mi proszę, że nawet słowa do ciebie przemówić nie miałem czasu. Ci goście sam widzisz! Są to ludzie tak drażliwi!! arystokracya! a ciebie ja mój drogi, uważam za domowego, za przyjaciela należącego prawie do familii.
Ostatnie słowa wymawiając prezes znowu buchnął ogromnym śmiechem, pobieżnie go pocałował, obejrzawszy się że nikt nie widzi, i drapnął.
Mecenas spokojniejszy na sercu pozostał przy baronowéj, z którą rozmowa była dlań użyteczną wprawą w piękną bardzo francuzczyznę — co najmniéj.
Podano wieczerzę, a idąc do niéj panna Albina miała czas uśmiechnąć mu się i swą niewierność wynagrodzić dobrém słówkiem. Nie będziemy opisywać wieczerzy. Była podana z wytwornością pozorną, z niedbalstwem razem wielkiém, nic nie brakło, ale mało co w usta wziąć było można. Zdradzał się we wszystkiém nieład domowy. Półmiski były srébrne lub ruolzowane, ale potrawy niesmaczne, wino kwaśne, mnóstwo rzeczy popsutych. Prezes żarłok ale bez smaku w ustach, tak sa-