Strona:Złoty Jasieńko.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Była godzina może przed zmrokiem, dzień jesienny, niebo pochmurne, cisza w powietrzu, dymy powłóczyły się po ziemi, a wrony, zwiastunki niepogody, uprzykrzenie wrzeszczały, latając niespokojne. Po ciepłych, pięknych jeszcze dniach przedłużonéj jesieni, pora poprzedzająca zimę, przykrzejsza nad nią, zdawała się przybliżać. Ale w mieście kto tam na niebo patrzy i na piękną lub brzydką porę uważa!... Im smutniéj zewnątrz, tém po domach usilniéj bawić się starają, aby o wrażeniach tych zapomniéć.
To téż w mieście, którego nie chcemy wam powiedziéć nazwiska (w jedném ze znaczniejszych miast prowincyonalnych kraju), na przekór mroczącemu się powoli niebu, chmurom i grożącéj niepogodzie, światła zapalały się powoli w oknach, sklepy oświecały mnogiemi lampami, i choć w ulicach jeszcze było dość widno, dla zamkniętych po domach już się wieczór poczynał. Nawet w małych szynkach błyskały świéce, a szejne katarynka przeciągała zwolna, wygrywając arye z Normy