Strona:Złoty Jasieńko.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ścisnąwszy ręce do ciała, wlókł się. Wtém na przeciwnym trotuarze ukazała się z książką w ręku i różańcem ubogo ubrana staruszka, widocznie ze mszy świętéj idąca. Zdawała się ona kierować ku kamienicy Leonarda. Wilmuś ją spostrzegł, oczy w nią wlepił, do muru się przytulił, pobladł jeszcze i na twarzy biédaka odmalowała się walka jaką odbywał z samym sobą. Staruszka tak była w myślach zanurzoną, że długo nie widziała go. Wilgoć czy chłód wywołał łzy na zaczerwieniona jéj powieki, bo je często ręką ociérała.
Nagle podniosła głowę i wzrok jéj padł przypadkiem na stojącego przy murze Wilmusia, który czapką podartą oczy sobie jakby umyślnie przysłonił, aby go nikt poznać nie mógł. Staruszka zadrżała, stanęła, jakby przestraszona, wpatrzyła się w chłopca, obejrzała na kamienicę Leonarda i skinąwszy prędko na niego, zawróciła szybkim, gorączkowym krokiem w małą uliczkę.
Chłopak zaledwie dostrzegł tego skinienia jak strzała za nią poleciał, oglądając się wszakże na wszystkie strony czy go kto nie widzi.
W małéj uliczce staruszka stanęła poziérając czy nie idzie za nią, powtórzyła znak i szła prędko aż do lichego domku, na którego okienniczce stał ledwie czytelny napis:

Kawa i Arbata.