Przejdź do zawartości

Strona:Złoty Jasieńko.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Albo mnie matka kocha, albo nie kocha, tu trzeba miéć rozum. Jakże można mnie kompromitować w domu. A broń Boże słudzy się domyślą, niech tylko rozpaplają że waćpani jesteś moją matką, cała moja karyera, przyszłość, wszystko stracone!
— Ale mój Jasieńku, płacząc odezwała się kobiéta, czyż nie wiész żem ja wszystko poświęciła dla ciebie, nawet drugie dziecko, któregoś mi się wyprzéć kazał, tylem cierpiała, Bóg widzi. Czyż mi i na chwilę cię zobaczyć, pocieszyć się tobą nie wolno.
— Jak Boga kocham, rzekł gwałtownie mecenas, że to zwaryować przyjdzie! Czyż matka tego nie rozumie. Te łajdaki podpatrzą, podsłuchają i domyślą się. Ja wiem kiedy przyjść mogę, ale matka nie powinnaś tego progu przestąpić bez mojéj wiedzy. Jakże, jéjmość tego nie rozumie?
— Czyż jabym cię gubić chciała, mój Jasieńku? czule odezwała się staruszka, wyciągając ręce ku niemu, ja com tobie — nie wymawiając — poświęciła wszystko. Wszakże tu siedzę jak sługa, w pokorze, byle patrzéć na Jasieńka. Nie gniéwajże się, mój złoty.
— Jak tu się nie gniéwać, — przerwał mecenas ostro .Ja pracuję na to żeby mi zapomnieli pochodzenie moje, umyślnie ich zmylam, łudzę, a tu jedna nieostrożność wszystko może popsuć. Niech