Strona:Złoty Jasieńko.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chtały jego miłość własną, ale to żądanie pożyczki wydawało mu się niepojęte.
Czy stary wyga przeczytał co na fizyognomii mecenasa, czy potrzebował jeszcze go sobie bardziéj ująć, już w chwili gdy rozmowa była skończoną, pochwycił go za rękę i zbliżył mu się do ucha.
— Po za jutro u mnie polowanko, rzekł, ale z samych wybranych złożone; hrabiowie P...owie oba, książę S., hrabia Z., przyjedź z wieczora jutro, przenocujesz, zabawiemy się. Baronowa, która waćpana dobrodzieja wysoko ceni będzie mu rada, a o sobie mówić nie potrzebuję. Cha! cha! cha!
I zaczął go ściskać a całować, do uduszenia.
Na twarzy mecenasa błysło tak jakoś wielkie z tych zaprosin ubłogosławienie, taka radość, że nawet obiecana przytomność hrabiów P., księcia i kompanii, nie zupełnie je tłumaczyć mogła. Oczy mu zaświeciły, pocałował prezesa w ramię, a stary postrzegłszy skutek zaprosin pod wąsem się uśmiéchnął i jeszcze raz go uściskał.
— Ale sza, bo bym innych prosić musiał, a chcę miéć tylko wybrańsze towarzystwo.
Mecenas się zarumienił, prezes oparł poufale na jego ramieniu i zwróciwszy rozmowę na ceny pszenicy skierowali się do salonu w chwili, gdy służący wszedł z wódką na tacy, oznajmując wieczerzę.