Strona:Złoty Jasieńko.djvu/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

go głupiego heroizmu potrzeba, a to był truteń nikczemny.
— Ale przecież są dowody!
Tramiński się uśmiéchnął — uderzył palcami po ustach i zamilkł.
— Oho! ty coś wiész! zawołał rzeźnik.
Kancelista zmilczał.
— Mów, mów.
— Nie — nic dziś jeszcze do powiedzenia nie mam, ho — do spraw tego rodzaju mieszać się nie zwykłem. Ale wyjdzie na wiérzch oliwa.
I odszedł.
Ponieważ wierzyciele zaraz dni następnych zgłaszać się zaczęli, a długi mecenasa już spisane wyniosły sumę nader znaczną, bo przeszło pół miliona złotych, musiano więc, nie zwlekając, przystąpić do legalnego opisu pozostałości.
Żłobek zeznał pod przysięgą to na co zresztą miał świadków, że pod wieczór d. 23 czerwca złożył w ręce mecenasa całą kasę i depozyta. Stan czynny w gotówce do stu tysięcy dochodził — ale w szufladkach — neque locus ubi Troia fuit, nic! W gotowiźnie, przerzuciwszy kryjówki wszystkie, naliczono cztery stare dziesiątki, dwa wytarte trojaki i reński papiérowy podarty.
To dawało do myślenia, bo przecież człowiek który się idzie kąpać albo topić, nie zabiéra z sobą na dno sto tysięcy złotych dla szczupaków. Nie