Strona:Złoty Jasieńko.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzycieli mających termina czerwcowe; kwiaty się otwiérają do słońca, a panny cieszą że jadą z mamą za granicę do źródeł u których gra muzyka i przechadzają się liczni kandydaci do stanu małżeńskiego; strumienie szumią i ruleta burczy w Baden, lazur niebios pogodny i studenci liczą dnie do wakacyj które ich wsadzą na konia. Słowem wiosna w całém tego wyrazu znaczeniu — a ponieważ użyliśmy do tego przestarzałego opisu form i barw dziennikarskich, dodamy że sam sobie winę przypisze kto z tak pięknéj pory pełném sercem i piersią nie skorzystał.
Tak jest, nadszedł czerwiec i straszna dla mecenasa data piérwszéj wypłaty panu Simsonowi. Jednakże wcale się ona tak groźną nie wydawała przebiegłemu mężowi stanu, który interesa swe wieść umiał z talentem godnym szerszego teatru. Owszem, im się ten dzień zbliżał bardziéj, tém Szkalmierski zdawał się w lepszym humorze, a rozwijał tak niezmordowaną czynność, tak umiał razem bawić się, biegać za sprawami, ludzi tumanić, piéniądze wyłudzać, spekulacye majątkowe rozpoczynać, brać zadatki, skłaniać do powierzania mu sum poręczających, iż najbliżsi jego i najpoufalsi jego przyjaciele wydziwić się nie mogli téj hartownéj naturze. Po nocy spędzonéj przy grze i kielichu, po przedrzemaniu się w fotelu, obmyciu zimną wodą, mecenas wychodził na miasto świéży