Strona:Złoty Jasieńko.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jakkolwiek bez czucia, mecenas zadrżał, zbladł także, nie umiał odpowiedziéć nic, machinalnie sięgnął po kapelusz jaki znalazł, nie rzekł słowa i zaczął schodzić ze wschodów.
Dopiéro gdy byli u dołu, zatrzymał się i słabym głosem spytał.
— Brat?
— Niéma go tam, i nie będzie, idź! idź!
A widząc że słabnie i waha się Szkalmierski, porwał go pod rękę, otworzył drzwi. Znaleźli się w ulicy. Dorożka czyjaś stała przed kamienicą, siedli w nią milczący. Tramiński któremu Wilmuś powiedział gdzie jéj szukać mają, kazał pośpieszać woźnicy.
Odległość nie była wielka, stanęli wprędce przed kamienicą pustą, milczącą, ponurą jak grób. Tramiński doprowadził go do trzeciego piętra, tu gdy się ich kroki słyszéć dały, niewidzialna ręka otwarła drzwi.
Szkalmierski jakby pchany siłą jakąś, wszedł do przyciemnionéj izdebki, i obejrzał się trwożnie. Nie było w niéj nikogo, na łożu w kątku, poruszała się ledwie dostrzeżona o mroku blada głowa staruszki. Oczy jéj i serce zoczyły kochanego, wyciągnęła ręce z przerażającym krzykiem.
— On, Jasieńko! I padła wysilona na łoże.
Szkalmierski zwolna zbliżył się ku niéj, w głowie jeszcze mu szumiało wino, wesołość, karty,